poniedziałek, 14 grudnia 2015

Ciąża i poród

Zacznę od początku, czyli od ciąży i porodu. Od trzeciego miesiąca ciąży realizowałam projekt "Boska Matka". Chciałam zmierzyć się ze stereotypami dotyczącymi ciężarnych i matek-polek. Raz w miesiącu przebierałam się, malowałam i robiłam zdjęcie stylizacji. Nawiązywałam do uśmiechniętego Buddy, do Ayjsyt, do Matki Boskiej. Robiłam sukienki z folii, sztucznych kwiatów, sztucznego futra. Wszystko po to, by uciec od schematu kobiety z dzieckiem, który został mi wpojony w trakcie socjalizacji. Zanim zaszłam w ciążę, twierdziłam, że macierzyństwo nie jest mi potrzebne do szczęścia, nie lubiłam nawet patrzeć na matki z dziećmi. Kiedy znalazłam się w tym stanie, musiałam zapewnić sobie jakiś wentyl bezpieczeństwa. Stała się nim sztuka.



I tak robiąc zdjęcia, a w międzyczasie organizując wystawę w ramach festiwalu QueerFest w Poznaniu dobrnęłam do dziewiątego miesiąca. Janka urodziła się w 37 tygodniu. Plan był taki, że rodzimy się w domu, jak przystało na prawdziwe wojowniczki.

Pierwsza faza porodu odbyła się w domu, niestety Janka owinęła się pępowiną i na drugą fazę trafiłyśmy do szpitala. Poród był w pełni naturalny, trwał 12 godzin. Było to naprawdę hipnotyczne przeżycie, poza rzeczywistością. W trakcie - zupełnie straciłam poczucie czasu, nie wiedziałam, że to już tyle godzin minęło. Podczas rozwierania szyjki macicy miałam wrażenie, że wychodzą ze mnie promienie słońca. Poddałam się falom skurczy, wydawałam dźwięki (bardzo mi to pomagało), przyjmowałam takie pozycje, w jakich było mi wygodnie. Chodziłam, kucałam, kręciłam biodrami, zanużałam się w wodzie. To było jak trans. Gdy miałam już pełne rozwarcie 10 cm, pojawiły się skurcze parte. I tu moja córka spłatała mi figla, bo okazało się, że nieprawidłowo wstawia się do kanału rodnego - czołem. Odbył się transfer do szpitala. W trakcie przejazdu miałam bardzo trudny moment, zaczęłam myśleć, że nie dam rady i zamiast rodzić nowe życie, umieram. W szpitalu po niespełna 30 minutach urodziłam moją córkę. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, pomyślałam: ależ ona duża, jak ona się zmieściła w moim brzuchu?! Radość była niesamowita. Po porodzie następuje wyrzut endorfin i ma się ochotę wszystkich przytulać i całować. Córka ważyła 3200g, dostała 9 punktów w skali Apgar.

Co do szpitala - rodziłam w szpitalu Lutycka, którego nie polecam. Po porodzie Janeczkę zabrano mi bez wyraźnej przyczyny, bez mojej zgody podano jej mleko modyfikowane i (o zgrozo!) glukozę. Pomimo, że miałam ze sobą spisany plan porodu, w którym wyraźnie zaznaczyłam, że nie wyrażam na to zgody. W sumie nic dziwnego, że mała dostała potem żółtaczkę - jej ryzyko zwiększa się przy podawaniu dziecku glukozy. Położne na oddziale, poza dwiema, były oschłe, niemiłe i niechętne do jakiejkolwiek pomocy, więc instrukcję obsługi noworodka rozpracowywałam sama. Na oddziale noworodkowym spotkałam jedną bardzo życzliwą młodą pielęgniarkę - szczupłą blondynkę w okularach, która pomogła mi przy karmieniu piersią i porozmawiała ze mną tak po prostu... Odpowiedziała o swoich dzieciach, o doświadczeniach z karmieniem, ze smoczkiem. Niestety poza nią nikt tam najwyraźniej nie słyszał o kongurowaniu i o rodzicielstwie bliskości.

Ale oto macierzyństwo spadło na mnie z całym impetem i wpadłam w nie jak śliwka w kompot!

Poród był niezwykle wzmacniającym i niepowtarzalnym przeżyciem. To, że urodziłam Jankę własnymi siłami, bez środków przeciwbólowych, bez oksytocyny dało mi poczucie, że jestem jak prawdziwa wojowniczka. Uważam, że jest to bardzo ważne doświadczenie dla kobiety. Zbyt łatwo dałyśmy sobie wmówić, że ciąża i poród nie są stanami fizjologicznymi. Ciało kobiety jest stworzone do rodzenia i mówię to jako ateistka, wierząca jedynie w potęgę natury i biologii. Nie potrafię powiedzieć, czy poród jest bolesny. Mam wrażenie, że podczas skurczy coś jeszcze wydzielane jest w naszych organizmach, co sprawia, że cała akcja, jeśli się jej poddać bez reszty, przypomina trans. Przed porodem czytałam książkę Iny May Gaskin "Duchowe położnictwo", w którym kobiety opisują swoje porody. Często używają epitetu "psychodeliczny". Z pełnym przekonaniem mogę napisać, że mój poród także był psychodelicznym doświadczeniem.

Jeszcze w trakcie ciąży napisałam krótki mit "Kobieta-Wilk", który miał stać się częścią projektu "Matrylinearna". Chciałabym go teraz przytoczyć.

Kobieta Wilk

Wśród drzew, po wilgotnym mchu wędrowała kobieta. Nie znała celu swojej wędrówki i nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy w nią wyruszyła. Wiedziała tylko, że pewnego dnia znalazła się na brzegu lasu i postanowiła do niego wejść.
Początkowo las ją przerażał. Kiedy ogarniał ją strach, mocno przytulała się do napotkanego drzewa, gładziła dłońmi chropowatą korę i wąchała ją. Dęby miały zapach ostry i mocny, wzbogacony wonią saren i jeleni. Brzozy pachniały lekko i świeżo, a klony – słodko, zaś w ciepłe dni mdławo. Najbardziej lubiła sosny. Kiedy je dotykała, czuła ruch potężnej siły płynącej wraz z wodą z ziemi, przez system korzeniowy. Drugi strumień energii płynął od korony i liści, przez gałęzie w dół. Dwa nurty zderzały się w miejscu, w którym kładła dłonie i włączały jej ciało w obieg życiowych substancji.
Wraz z upływem czasu nauczyła się rozpoznawać jadalne jagody i grzyby. Z należytym szacunkiem omijała legowiska zwierząt. Przyglądała się zachowaniu lisów sądząc, że być może jest z nimi duchowo spokrewniona. Z pokorą zwierzęcia pozbawionego skrzydeł, przyglądała się harcom kosów, dzięciołów i wilg, ale nigdy nie odczuła potrzeby oderwania swoich stóp od ziemi. Była włączona w życie lasu.
Pewnego dnia niebo ponad lasem spowiły chmury. Kobieta przyspieszyła kroku i zaczęła rozglądać się za rozłożystym dębem, bo pod nim najłatwiej było przeczekać deszcz. Szybko odnalazła właściwe drzewo. Podbiegła do niego, mokra od pierwszych kropli i dotknęła kory, która okazała się być dziwnie ciepła. Nagle poczuła skurcz. Osunęła się po pniu i upadła obok. Wzięła głęboki wdech i spróbowała wstać, ale uniemożliwił to kolejny skurcz. Zacisnęła palce obu dłoni na wystającym ponad mchem korzeniu, aby łatwiej znieść ból. W tym momencie zrozumiała cel swojej wędrówki. Chciała krzyknąć, ale głos zatrzymał się w gardle. Uścisk dłoni na drzewie rozluźnił się, a ona otrząsnęła się i rozejrzała wokół swoimi nowymi, wilczymi oczami. Ból znów przeszył jej ciało, ale czuła się silna i wyszczerzyła tylko zęby. Kilka skurczy ścisnęło jej brzuch. Przywarła grzbietem do dębu z całą siłą, napięła łapy i wyprężyła kark. Potem straciła przytomność.
Obudziła się z dzieckiem wtulonym w jej futro. Czule polizała swoją córkę po głowie. Mała otworzyła oczy i spojrzała na nią i na rozłożysty dąb ponad nimi.
– Córka Wilczycy i Dębu – pomyślała i zasnęła.


Kiedy Janka się urodziła, często nazywałam ją pieszczotliwie "wilczkiem".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz