wtorek, 12 stycznia 2016

Ciało jako przestrzeń walki

Być może jest to zbyt pochopny wniosek, ale dzielę się nim, aby poniekąd uporządkować własne myśli. Ciało kobiety było od zawsze przestrzenią walki ideologów, kaznodziejów i wielkich ruchów społecznych. Według starożytnych kobieta była zamieszkiwana przez zwierzę zdolne do niezależnego ruchu, czyli macicę (hysteris). Samo postrzeganie macicy jako zwierzęcia, dzikiego i nieokiełznanego jest niesamowite i piękne, ale niestety zostało mocno wypaczone. W związku z obawą przed utratą kontroli nad kobiecym ciałem, co postrzegane było jako źródło niebezpieczeństwa, wprowadzano od wieków liczne teorie, regulacje, a w końcu przepisy prawne mające je okiełznać.

Najmocniejszym i najbardziej dobitnym dowodem na potęgę kobiecego ciała jest ciąża, poród i laktacja. TO CIAŁO tka w swoim wnętrzu nową istotę, po czym wydaje ją na świat samodzielnie i karmi własnym mlekiem. I wiara w to wszystko, w potęgę i moc ciała, krok po kroku została kobietom odebrana. Teraz dowody...

Po pierwsze, ciąża. Podeprę się cytatem z książki „Encykolpedia Gender”: „Współczesna opieka medyczna pozwala też na ratowanie życia matek i dzieci w stopniu do tej pory niespotykanym. Prowadzi to z jednej strony do większej przewidywalności sytuacji, ale również do medykalizacji ciąży oraz degradacji wiedzy samej kobiety o jej ciele i dziecku, „wiedzy płynącej z ciała”, która została uznana za mniej istotną, a kobieta jako podmiot przeżywania ciąży jest uważana za osobę niekompetentną.” Kobieta, która w trakcie ciąży nie korzysta z usług ginekologa jest postrzegana jako nieodpowiedzialna, zła, stwarzająca zagrożenie dla dziecka. Jest poddawana silnej ocenie moralnej od najwcześniejszych etapów ciąży. Sama tego doświadczyłam, ponieważ w trakcie ciąży nie zrezygnowałam z pracy zawodowej, co było przez wiele osób postrzegane jako niewłaściwe i bezpośrednio lub za moimi plecami komentowali moją postawę negatywnie, zarzucając mi egoizm. Moja dieta wegańska również była komentowana negatywnie. To tak, jakbym była osobą nieświadomą, a moje ciało wymagało społecznego nadzoru, by płód w łonie mógł prawidłowo dojrzewać.

Widoczna jest tu jeszcze jedna kwestia, rozdzielenie matki i płodu. Nagle interesy płodu we współczesnym świecie zostały oddzielone od interesów matki! Tak jakby nie byli oni jednością! Absurd!

Po drugie, poród. Kobietom wpaja się przekonanie, że aby wszystko przebiegło prawidłowo, muszą być pod stałym nadzorem lekarza ginekologa. Tym sposobem przestają one wierzyć w moc swojego ciała, stają się bierne i niejako oddzielone od samych siebie. Noami Wolf pisze o przemianie, która nastąpiła w epoce wiktoriańskiej w XIX wieku. Do połowy XIX wieku zdrowiem reprodukcyjnym kobiet zajmowały się położne, które przede wszystkim starały się nie przeszkadzać naturze. Od połowy XIX wieku zdrowiem kobiet z klasy średniej zaczęli zajmować się lekarze płci męskiej.

„Wprowadzili rozmaite innowacje, między innymi poród na leżąco, który był dla lekarza dużo wygodniejszy niż aktywne pozycje rodzącej wspieranej przez położną (w pozycji leżącej dziecko przesuwa się w kanale rodnym pod górę, wbrew sile ciążenia – taka pozycja rodzenia znana jest tylko w zmedykalizowanej kulturze zachodniej), ale jednocześnie stwarzał poważne zagrożenie uszkodzenia krocza i kanału rodnego. Wprowadzenie tej pozycji, znanej i stosowanej do dziś, zbiegło się w czasie ze zwiększeniem liczby powikłań ginekologicznych u kobiet z klasy średniej, które stać było na opłacenie lekarza podczas porodu.”

Po trzecie, laktacja. Omówię to na własnym przykładzie. Po urodzeniu Janki, mała miała żółtaczkę. Zgłosiłam w szpitalu, że karmię ją piersią, ale mimo to, co wieczór pielęgniarki z oddziału noworodkowego uparcie przynosiły nam do pokoju mleko modyfikowane w butelce, na zasadzie, że a nuż się przyda. Nie przydało się, bo byłam uparta. Od rodziny słyszałam: tak często karmisz, może mleko masz za chude?; Jak najszybciej trzeba wprowadzić inne pokarmy, bo nie będzie rosła prawidłowo.; Po czwartym miesiącu, twoje mleko już nie jest wartościowe.; Nie karm zbyt długo, bo się dziecko przyzwyczai; Przecież potem to już jest tylko sama woda. Gdybym nie była uparta i nie wierzyła w możliwości swojego ciała, pewnie zastanawiałabym się nad rezygnacją z karmienia piersią. W latach 80tych twierdzono, że karmienie piersią jest niehigieniczne. Brzmi troszkę jak żart. Nie twierdzę oczywiście, że karmienie naturalne to jedyna słuszna droga. Rozpatruję problem w ujęciu antropologicznym. Stawiam tezę, że polityka dotycząca kobiecej cielesności, stopniowo czyniła z niej osobę „ułomną”, nie potrafiącą rozporządzać samodzielnie swoją rozrodczością. Ciało kobiety zostało postawione po stronie dzikiej i nieokiełznanej natury i potępione za to. A kultura (stworzona przez mężczyzn) przyszła jej z „pomocą”. Skutki tego myślenia odczuwamy do dnia dzisiejszego.

Odebrano kobietom wiarę w to, że są w stanie donosić ciążę, urodzić i wykarmić swoje dzieci. Zostałyśmy oddzielone od swojej cielesności, napiętnowano nie tylko kobiecą seksualność, ale i kompetencje macierzyńskie. Wszystko to, co związane z ciałem kobiety stało się brudne, pomazane i złe. W trakcie socjalizacji uczy się nas, że prawidłowo jest czuć odrazę do własnej cielesności, że należy ją kontrolować, więzić, a jeśli się tego nie zrobi, to grozi wybuchem, eksplozją. Mamy czuć wstręt do własnej fizjologii i ukrywać ją jak tylko się da, bo np. damie nie przystoi mieć miesiączkę. Wyrazem takiego sposobu myślenia jest lalka Barbie, która nie ma nic między nogami, gładki plastik, symbolicznie i dosłownie zaklejona i zamknięta wulwa. W odwiecznym antropologicznym sporze natura vs. kultura, kobiecą cielesność należy oddać... kobietom.


Paszcza, z cyklu Dziewczęce fantazje, Małgorzata Maciaszek, 2014, technika mieszana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz